niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 1



- Oszust. - mruknął Roger gdy kolejny raz Brian wygrał z nim w pokera. - Jak to się dzieje, że zawsze masz dobre karty?!
- Życie. - zaśmiał się gitarzysta i rozdał kolejną partię.
Nagle do ich uszu dobiegł przerażający krzyk. Natychmiast zerwali się z miejsc, a na podłogę pospadały karty z drugiej talii May'a, którą ukrył między udami.
- Ty... - wycedził Taylor i zdzielił kolegę przez łeb. Ten upadł na kanapę i wybuchnął śmiechem. W tym czasie John, jako jedyny zmartwiony tajemniczym wrzaskiem, pobiegł do miejsca w autobusie wytyczonego tylko dla Freddiego. Pierwszym co zobaczył, gdy odgarnął zasłonkę był chichoczący jak mała dziewczynka, turlający się po podłodze Mercury.
- Deaky, patrz! Jestem wróżką! - krzyknął i przywalił głową w próg. - Hio, hio. Boli.
- Mówiłem ci, żebyś nie ćpał, zjebie.
- Ja wcale nie ćpałem.
- To co to za proszek?
- Sproszkowane elfie smarki. - powiedział Freddie. Najstraszniejsze było to, że mówił jak najbardziej poważnie.
- Roger! Chodź tu, poważna sprawa! - krzyknął basista i oparł się o próg. - I co ja mam teraz z Tobą zrobić, co?
- Zabierz mnie do smoczej doliny, proszę. -zaśmiał się wokalista i przyczołgał do szafki nocnej. Zabrał z niej kubek z herbatą, wylał zawartość na podłogę, położył się na wznak i zaczął machać rękami i nogami. - Patrz! Robię aniołka!
- Rogeeer!
- Jestem, jestem, o co chodzi? - do pokoju wpadł zdyszany perkusista i popatrzył się na mężczyznę taplającego się w herbacie. - Co jest, kolego? - przykucnął obok niego.
- Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań! - śpiewał Farrokh.
- Posłuchaj mnie chwilę. Teraz pójdziesz do łóżka i się prześpisz, bo jesteś bardzo zmęczony, tak?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Dobra, jestem.
Freddie wstał i jak gdyby nigdy nic położył się w łóżku. Po kilku minutach zasnął, a zadowolony Taylor wyszedł z pokoju. John jeszcze chwilę stał w progu i z niedowierzaniem kręcił głową.
A, właśnie. Roger Taylor. Gość, który wszystkich zaskoczył swoim... Podejściem do dzieci. Garną się do niego jak ćmy do światła. On sam także lubił z nimi przebywać, bawić się. Idealny materiał na ojca. Ma obsesję na punkcie swoich włosów oraz majtek z nadrukowanym na tyłku dniem tygodnia. Człowiek sukcesu, który sprzedawał wszystko, co się dało na bazarze w Kensington. Umie sprzedać nawet powietrze. Pomimo tych zalet, osobnik ten ma swoje wady. Perkusista ten jest strasznie nerwowy, wkurza się o cokolwiek. Nikt tego nie zauważa, ale ciągle obgryza paznokcie. Przy każdej okazji. Jest także nieśmiały w stosunku do nowo poznanych osób. Nikt by się tego po nim nie spodziewał, prawda?
- Kto zostawił brudne skarpetki na moim łóżku?! - krzyknął Brian i wszedł do pokoju. Zobaczył strach w oczach Johna i uśmiechnął się wrednie. Po chwili złapał go jedną dłonią za ręce z tyłu, by nie mógł się ruszać, a drugą tarmosił go po twarzy śmierdzącymi skarpetami. Deacon wrzeszczał i próbował się wyrwać, lecz na nic mu się to nie zdało. May puścił go ze śmiechem i wyszedł z pokoju.
- Nienawidzę go. Tak bardzo go nienawidzę. - wycedził basista i poszedł do łazienki.
A Freddie wciąż smacznie sobie spał.
***
            Następnego dnia chłopaki z zespołu siedzieli w prymitywnym, autobusowym salonie i strasznie się nudzili. Nagle Brian wstał, podniósł rękę do góry i krzyknął "Eureka!"
- Hmm? - Mruknął Roger i uniósł brew.
- Robimy bazę. Teraz, tutaj. - powiedział z niezwykłą powagą May.
Przez krótką chwilę wszyscy siedzieli cicho i patrzyli się na niego z niedowierzaniem. Po chwili krzyknęli chórem, zachwycając się pomysłem gitarzysty.
- Potrzebne będą nam poduszki!
- Ja przyniosę krzesła!
- Niech ktoś zabierze książki z biblioteczki!
Zespół Queen żwawo zabrał się do pracy. Po chwili zobaczyć można było prawdziwą fortecę, złożoną z łóżek piętrowych, koców, lampy i taboretów. Oczywiście musieli także zajebać jedzenie oraz napoje alkoholowe z lodówki. Na koniec wycięli scyzorykiem w kocu wielkie koło, przez które można było obserwować co dzieje się na zewnątrz. By wyglądać przez tą dziurę trzeba było stać na piętrze łóżka. Oczywiście każdy chciał robić to jako pierwszy.
- No dobra, to idę na wartę. - uśmiechnął się przebiegle Brian i wspiął się na górę.
- O nie, nie ma tak, ja chcę. - zawołał Freddie i wszedł za nim.
- Niby dlaczego?!
- Jestem starszy!
- A ja wyższy!
- Co to ma do rzeczy?!
- Tyle co twój wiek!
- Ej, spokojnie koledzy, ja przejmę wartę. - powiedział Roger i po chwili znalazł się na łóżku.
Nikt nie zauważył, że zaczęło się ono niebezpiecznie uginać. Wszyscy umilkli na dźwięk trzaskanych desek. Po chwili łóżko zapadło się z hukiem, a obolali muzycy odkopywali się wzajemnie spod warstw pościeli i kawałków drewna. Po chwili odezwał się Freddie:
- To twoja wina!
- Twoja! - odszczeknął się May. - Gdybyś nie był takim imbecylem to byśmy nadal mieli swoją bazę!
- Bujaj się!
- Ty się bujaj, kutafonie!
- Idiota!
- Pedał.
- O nie, kurwa... - wycedził Mercury i rzucił się na gitarzystę z pięściami. Oboje rzucali się po całym pokoju, okładając się przy tym wzajemnie. W końcu podszedł do nich Deacon, otrzepał ubranie, wymierzył każdemu po solidnym policzku i wyszedł, rzucając po drodze:
- Z kim ja się zadaję?

poniedziałek, 17 marca 2014

Prolog


Słowo wstępne.
Jestem Fredi, znany niektórym jako Fredi Merkóry z dziwnego portalu społecznościowego ask.fm. Tu piszę normalnie, bo wiem, jaką trudność sprawia czytanie tekstu z błędami przez dłuższy czas. To tylko prolog, więc jest dosyć krótki. Życzę miłego czytania.

 ***

- Najpierw B-dur, a potem przechodzisz do A-moll i grasz tak do końca, rozumiesz?
- Mamaaa! I don't want to dieee!
- Ratty, wejdź na scenę i zobacz czy gitara Deacona działa!
- Brian! Ty dupku, dlaczego namalowałeś mi kutasa na kurtce?!
- Hehehe.
Dzień jak co dzień. Na koncercie hałas, przed koncertem hałas, po właściwie też. Życie w takim bałaganie nie należy do najprostszych, ale ci, którzy przetrwają tą dzicz mogą bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że pod względem wytrzymałości są ponad innych, przeciętnych ludzi. Tutaj ciągle ktoś krzyczy, biega, piszczy, gra na czymś, skrzeczy, bawi się efektami, śpiewa i tym podobne. Tego dnia łomot był niezwykle bardzo nie do zniesienia. W pewnym momencie do hali wszedł pan Mercury.
- Zamknijcie się wreszcie. - powiedział ze znudzeniem. - Słychać was aż w garderobie, nie mogę się skupić.
Ach, tak, Freddie Mercury. Wybitny muzyk. Chyba wszyscy go znają. Nie sądzę, by znalazła się na świecie taka osoba, która nie nuciłaby sobie jego "Bohemian Rhapsody" bądź "Somebody to love". Roztaczał wokół siebie... Taki czar, którym magicznym sposobem przywłaszczał sobie dusze innych. Tak, przywłaszczał sobie. Nie dało się go nie lubić. Przypominał monarchę, swoim lekkim znudzeniem, akcentem, sposobem gestykulowania i zwracania się do innych. Nie wywyższał się jednak, stawiał wszystkich na równi. Tak samo traktował swoich pracowników, jak i kolegów, był miły i uprzejmy. Człowiek ideał, prawda? Jednak jak każdemu zdarzały mu się gorsze dni, gdy potrafił wybuchnąć takim gniewem, że aż nie mieści się to w głowie. No cóż, nie ma ideałów, prawda?
Po chwili wyszedł i wrócił do układania włosów. Wygląd to coś, o co szczególnie dbał. Potrafił godzinami siedzieć przed lustrem i poprawiać swoją, i tak już nieprzeciętną urodę. Najgorzej było przed koncertami. Wtedy siedział w garderobie prawie pół dnia. Perfekcjonista od urodzenia to najlepsze określenie dla charakteru tego pana.
Nagle do pokoju wszedł Brian, grając na wyimaginowanej gitarze. Zaczął wykonywać dziwne ruchy i krzyczeć:
- Ijąąąijąjąąiiiijąą!
- Nawet gdy udajesz, nie umiesz grać, przykro mi. - zaśmiał się Freddie i wyszczerzył zęby.
- Nawet gdy udajesz, nie umiesz grać. - przedrzeźniał go wysokim głosem May. - Przykro mi. Ja przynajmniej nie siedzę od rana do nocy i nie przeglądam się w lusterku, próżniaku!
- Debil.
- Idiota.
- Amator.
- Ciota.
- Ale masz wpierdol! - krzyknął Mercury i rzucił szczotką do włosów w gitarzystę, lecz ten uniknął pocisku i ze śmiechem wybiegł z sali.
"No, wreszcie mam chwilę spokoju." - pomyślał artysta i rozłożył się w fotelu. Wyciągnął papierosa z paczki, odpalił i zaciągnął się. Trzymając go między palcami wydmuchał strumień jasnego dymu. Uwielbiał to zajęcie, było jednym z nielicznych, które całkowicie go odprężały. Nawet nie zauważył, że powieki z każdą chwilą stawały się coraz cięższe, a on sam zapadał w błogi sen.
- Freddie, co ty tam robisz?! Spóźniasz się już pięć minut! Ludzie czekają!
Otrząsnął się. Przeklął w duchu, rzucił niedopałek w kąt i wybiegł z garderoby. Po chwili był już na scenie i śpiewał:
- I have sinned dear Father, Father I have sinned, try and help me, Father... Won't you let me in? Liar!
Na scenie dawał z siebie wszystko. Zawsze. Nawet jak bolało go gardło, noga, był chory. To nie było dla niego ważne, ważne było to, by ludzie wychodzili z jego koncertów zszokowani tym, co zobaczyli. Zszokowani w dobrym sensie, oczywiście.
Po występie zmęczeni, lecz szczęśliwi muzycy usiedli na kanapie razem z całą ekipą i pili szampana. Poza panem Mercury'm oczywiście, który sączył trunek z wysokiego kielicha. Bo sączenie jest bardziej w jego stylu. Po pewnym czasie wszyscy oprócz pana Mercury'ego byli lekko podpici. Pan Mercury wyszedł do swojej sypialni, by porozmawiać przez telefon z Mary, swoją najlepszą przyjaciółką, i opisać jej koncert.
- Uwagaa, będę rapował. - powiedział Roger i czknął głośno. - Ale to będzie inny rap... Taki zajebisty! Słuuuchajcie mniee.
Wszyscy ze skupieniem wpatrywali się w Taylora, który po chwili wstał, chwiał się przez jakieś dwie minuty i zaczął.
- Jestem perkusista, to jest sprawa oczywista, Roger super i w ogóle, w bęben pobić sobie lubię, dziewczyny lecą na me włosy i palce jak kabanosy, dziękuję. - zarapował, po czym upadł na ziemię i zasnął przytulony do dywanu.
- She loves you yeah, yeah, yeah. - śpiewał głośno Brian z jednym z operatorów dźwięku.
- John... John, muszę Ci coś wyznać. - powiedział Ratty zapijaczonym głosem i objął Deacona ramieniem. - Posypałem całą twoją bieliznę proszkiem wy... Wyło... Wywołującym swędzenie... Wybacz mi przyjacielu... - W tym momencie mężczyzna się popłakał i wtulił twarz w oparcie kanapy.
Chyba nie zauważył, że jego kolega cały czas spał.
No cóż, tak wygląda życie w trasie. Następnego dnia skacowani będą musieli wyruszyć na kolejny koncert. Ale czego nie robi się dla fanów?