niedziela, 21 września 2014

Rozdział 4



- Halo. Halo. Halo. Halo. Halo. - Roger bez przerwy sucho powtarzał te słowo do słuchawki telefonu. Nie mógł się dodzwonić do swojej mamy, która bez jego wiedzy wyniosła wszystkie rzeczy z jego pokoju i wynajęła go jakiemuś studentowi. Synkowi nie za bardzo się to spodobało, bo w skrzynce pod łóżkiem ukryta była kolekcja komiksów.
- Roger, nie spinaj dupy, jesteś już dorosły. - powiedział wyniośle Freddie i wydmuchał kółeczka z dymu. W dłoni, między palcem wskazującym a środkowym, trzymał cienkiego papierosa. Wyglądał... Majestatycznie. I to bardzo. Szczególnie z ręcznikiem w kaczuszki na głowie.
- Zamknij papę, idioto! - krzyknął Taylor i rzucił w niego puchatym kapciem. Mercury oberwał prosto w twarz, która od razu zrobiła się czerwona ze złości. Oczywiście musiał się odgryźć.
- Maminsynek!
- Pedał!
- O nie... - wycedził wokalista i zarzucając barami podszedł do Rogera wymierzając mu solidny cios z pięści w policzek. Z zadowoleniem zobaczył, jak blondyn zwija się z bólu i wszedł do swojej garderoby. Nie zauważył, że Taylor pluje krwią. Dopiero po chwili, gdy Brian, gwiżdżąc wesoło wszedł do salonu zobaczył jak Rog leży na podłodze skulony i mruczy:
-  Umarłem... Umarłem... Nie żyję...
May od razu podbiegł do przyjaciela i pomógł mu wstać. Z przerażeniem spytał się go:
- Co Ci jest? Co się stało? Jak? Kiedy?
- Nie wiem... - powiedział Taylor. Właśnie wtedy gitarzysta zauważył... Dziurę w miejscu, gdzie powinna być jego prawa jedynka. Po chwili leżał na podłodze i kulił się ze śmiechu na podłodze.
- Ja pier... Ja pier... - próbował coś z siebie wydusić między atakami śmiechu. - Ty nie masz zęba, kurwa, umieram... - łzy leciały po jego policzkach, zrobił się czerwony i wył, chichocząc co chwilę. Roger w tym czasie wymacał swoja szczękę, a gdy wyczuł dziurę pomiędzy dwójką a lewą jedynką, zapiszczał jak dziewczynka. Po fali paniki, nadeszła fala złości. Otworzył kopniakiem drzwi do pokoju Freddiego i widząc go czeszącego włosy przy lustrze, wziął butelkę balsamu do ciała i wylał całą zawartość na jego głowę. Widząc to, Brian wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem, a łzy lały się po jego policzkach jak woda z kranu. Mercury długo nie powstrzymywał emocji i zaczął się szarpać z rozwścieczonym perkusistą.
Dwie godziny później wszyscy trzej wylądowali w szpitalu. Mercury miał stłuczone kolano i rozcięty łuk brwiowy, Taylor ogromnego guza na głowie i ubytek w uzębieniu. A May potrzebował środków na uspokojenie. Kto by się spodziewał.


A wiecie dlaczego Freddie tak nagle zmienił fryzurę z włosów do ramion na krótkie kosmyki? To także jest bardzo interesująca historia.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami Brian bawił się dezodorantem i zapałkami. Koniec.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 3



- Galileo, galileo, galileo, figaro... -  podśpiewywał sobie Freddie, lecz dalszą część tego fantastycznego utworu zagłuszyły jęki reszty zespołu
- Ach, zamknij japę!
- Nie mogę już tego słuchać...
- Niech go ktoś stąd zabierze, błagam!
- Pff. -wymruczał obrażony wokalista i trzasnął głośno zasuwanymi drzwiami w autobusie.
Atmosfera w pokoju od razu się rozluźniła. John głaskał czule gryf swojego nowego basu, Brian jadł, a raczej pożerał miskę pełną jednego z jego ulubionych dań, fasolki po bretońsku, a Roger próbował włożyć sobie końcówkę pałeczki do ucha tak, by nie wyleciała. Wszystko po staremu. Nagle rozległ się krótki, lecz niesamowicie głośny dźwięk przypominający rozpoczynanie pracy starego samochodu. Mężczyźni spojrzeli się po sobie, a Deacon wraz z Rogerem krzyknęli razem 'To nie ja'. May tylko przepraszająco szczerzył zęby.
- Wiecie jak to jest po fasoli, hehe.
- Czujesz coś, Rog? - spytał podejrzliwie basista wąchając powietrze dookoła.
- Ni... O kurwa... - wykaszlał perkusista. - Jak jebie, ja pierdole, umieram...
Smród był nie do wytrzymania. Obaj muzycy rzucili się na drzwi, by jak najszybciej opuścić pomieszczenie, lecz drzwi były zatrzaśnięte i nie dało się ich otworzyć.
- John, powiedz mojej matce że ją kochałem... - powiedział Taylor i upadł na ziemię.
A Brian wciąż tylko szczerzył zęby i dalej zajadał fasolkę.
- Okna... Otwórz okna... - wyszeptał Deacon i podczołgał się do ściany. Kaszląc jak człowiek z zaawansowaną gruźlicą włożył nos w szparę między uchylonym oknem a framugą i oddychał szybko. Roger dołączył do niego chwilę później, gdy już się ocknął po lekkim, smrodowym omdleniu.
Powietrze w pokoju po jakichś dwudziestu minutach był, powiedzmy, wywietrzony, a mężczyźni doszli do siebie po tym śmierdzącym incydencie. W końcu drzwi otworzył od zewnątrz Freddie. Zmarszczył nos, majestatycznie powąchał kilka razy powietrze i zwrócił się do Rogera:
- Mówiłem Ci, żebyś zaczął się myć.
Po czym zostawił pękających ze śmiechu gitarzystów i niezwykle wkurzonego perkusistę, który wciąż mamrotał pod nosem:
- Ja mu pokażę...

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 2



- Raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy, cztery... - mruczał do siebie Roger i wybijał rytm uderzając pałeczkami o drewniane krzesło. Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo nudno. Freddie odpisywał fanom, Brian naprawiał swoją gitarę, którą zmontował razem z ojcem gdy był mały, a John spał.
- Do kogo piszesz?
- Ella z Essex. Napisała fajny list, nazwała Cię w nim blond wykastrowaną małpą, hehe.
Nagle Taylor zrobił się czerwony, wyrwał Mercury'emu kartkę i podarł ją na małe kawałeczki.
- Nikt nie będzie mnie obrażał. - mruknął i rzucił skrawki papieru w kąt.
Opowiadałam już o wyglądzie pomieszczeń, w których owi panowie mieszkają? Chyba nie.
Pokój Freddiego zawsze był największy i najlepiej urządzony. Nie potrafił spędzić nawet jednej nocy w hotelu, którego wystrój się mu nie podobał. Musiało być klasycznie, bogato i pięknie. Nie wyobrażał sobie życia w brudzie lub biedzie. Nawet w czasach, gdy miał kryzys finansowy, jego dom wyglądał olśniewająco.
Sypialnia Johna Deacona była urządzona w zwykłym, klasycznym stylu, lecz gdy się do niej wchodziło, czuło się atmosferę, która panuje w domu rodzinnym. Basista wzorował się na wystroju w chatce jego ukochanej babci, o której dosyć często wspominał chłopakom z zespołu.
Brian May mieszkał w wiecznym syfie. Wszystko walało się po podłodze, kubki, rozlana herbata, kartki z tekstami, dosłownie wszystko. Kiedyś Roger znalazł tam sześć pałeczek do perkusji schowanych za szafą. Gitarzysta oczywiście o niczym nie wiedział.
Perkusista za to stawiał na minimalizm. W jego pokoju najważniejszym obiektem było łóżko. Ten gość potrafił przespać cały dzień i wielkim wyczynem było wyrwać go z łóżka tak, by zdążył na próbę. Dlatego właśnie było to zadanie Maya.
Wszyscy członkowie Queen właśnie siedzieli grzecznie na sofie i czekali na popołudniowo herbatkę. Picie herbaty to angielska tradycja, a panowie byli bardzo przywiązani do swego kraju. Za dwie godziny mieli szykować się do występu. Nagle, ni stąd ni zowąd Roger zaczął... Stroić fochy.
- Ja nie zagram, nie ma mowy. - powiedział obrażonym tonem i zrobił minę, jakby właśnie siedział na klopie i przeżywał wewnętrzne katharsis.
- Co Ty pierdolisz, chłopie? Zagrasz. -mruknął Deacon i chwycił podaną przez kelnerkę filiżankę.
- Nie mam nastroju!
Nagle wszyscy drgnęli, gdy filiżanka Johna z hukiem uderzyła o stół, rozlewając zawartość.
- A co możemy zrobić, by Ci ten nastrój poprawić? - wycedził basista. Żyła na jego czole niebezpiecznie pulsowała. Rzadko można było widzieć go w takim stanie, bo to bardzo spokojny człowiek.
Pół godziny później wszyscy jeździli wózkami na bagaże po korytarzu. Kto by się spodziewał. Humor Taylora oczywiście się poprawił, mężczyzna wręcz prawie się posikał z radości, jaką sprawiał mu ryzykowny, a wręcz niebezpieczny wyścig. Freddie, zwykle poważny także dołączył do reszty, wskoczył na jeden pojazd wraz z Johnem i machał nogami, by się rozpędzić. Oczywiście po przekroczeniu mety między wokalistą a Brianem wybuchła wielka kłótnia o to, kto oszukiwał. Jak zawsze.
- Ty oszukiwałeś!
- Nie, bo Ty!
- Kłamca!
- Oszust!
- Idiota!
- Grubas!
- O nie! - krzyknął Mercury
Rzucili się razem na ziemię i okładali się pięściami. Po paru minutach podnieśli się i zawarli rozejm, bo przecież nie mogliby wytrzymać w kłótni dłużej niż 10 minut. Z uśmiechami na ustach wyszli z hotelu, by dać jeszcze jeden wspaniały koncert.

I ja się pytam: Czy takich ludzi można traktować poważnie?


niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 1



- Oszust. - mruknął Roger gdy kolejny raz Brian wygrał z nim w pokera. - Jak to się dzieje, że zawsze masz dobre karty?!
- Życie. - zaśmiał się gitarzysta i rozdał kolejną partię.
Nagle do ich uszu dobiegł przerażający krzyk. Natychmiast zerwali się z miejsc, a na podłogę pospadały karty z drugiej talii May'a, którą ukrył między udami.
- Ty... - wycedził Taylor i zdzielił kolegę przez łeb. Ten upadł na kanapę i wybuchnął śmiechem. W tym czasie John, jako jedyny zmartwiony tajemniczym wrzaskiem, pobiegł do miejsca w autobusie wytyczonego tylko dla Freddiego. Pierwszym co zobaczył, gdy odgarnął zasłonkę był chichoczący jak mała dziewczynka, turlający się po podłodze Mercury.
- Deaky, patrz! Jestem wróżką! - krzyknął i przywalił głową w próg. - Hio, hio. Boli.
- Mówiłem ci, żebyś nie ćpał, zjebie.
- Ja wcale nie ćpałem.
- To co to za proszek?
- Sproszkowane elfie smarki. - powiedział Freddie. Najstraszniejsze było to, że mówił jak najbardziej poważnie.
- Roger! Chodź tu, poważna sprawa! - krzyknął basista i oparł się o próg. - I co ja mam teraz z Tobą zrobić, co?
- Zabierz mnie do smoczej doliny, proszę. -zaśmiał się wokalista i przyczołgał do szafki nocnej. Zabrał z niej kubek z herbatą, wylał zawartość na podłogę, położył się na wznak i zaczął machać rękami i nogami. - Patrz! Robię aniołka!
- Rogeeer!
- Jestem, jestem, o co chodzi? - do pokoju wpadł zdyszany perkusista i popatrzył się na mężczyznę taplającego się w herbacie. - Co jest, kolego? - przykucnął obok niego.
- Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań! - śpiewał Farrokh.
- Posłuchaj mnie chwilę. Teraz pójdziesz do łóżka i się prześpisz, bo jesteś bardzo zmęczony, tak?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Dobra, jestem.
Freddie wstał i jak gdyby nigdy nic położył się w łóżku. Po kilku minutach zasnął, a zadowolony Taylor wyszedł z pokoju. John jeszcze chwilę stał w progu i z niedowierzaniem kręcił głową.
A, właśnie. Roger Taylor. Gość, który wszystkich zaskoczył swoim... Podejściem do dzieci. Garną się do niego jak ćmy do światła. On sam także lubił z nimi przebywać, bawić się. Idealny materiał na ojca. Ma obsesję na punkcie swoich włosów oraz majtek z nadrukowanym na tyłku dniem tygodnia. Człowiek sukcesu, który sprzedawał wszystko, co się dało na bazarze w Kensington. Umie sprzedać nawet powietrze. Pomimo tych zalet, osobnik ten ma swoje wady. Perkusista ten jest strasznie nerwowy, wkurza się o cokolwiek. Nikt tego nie zauważa, ale ciągle obgryza paznokcie. Przy każdej okazji. Jest także nieśmiały w stosunku do nowo poznanych osób. Nikt by się tego po nim nie spodziewał, prawda?
- Kto zostawił brudne skarpetki na moim łóżku?! - krzyknął Brian i wszedł do pokoju. Zobaczył strach w oczach Johna i uśmiechnął się wrednie. Po chwili złapał go jedną dłonią za ręce z tyłu, by nie mógł się ruszać, a drugą tarmosił go po twarzy śmierdzącymi skarpetami. Deacon wrzeszczał i próbował się wyrwać, lecz na nic mu się to nie zdało. May puścił go ze śmiechem i wyszedł z pokoju.
- Nienawidzę go. Tak bardzo go nienawidzę. - wycedził basista i poszedł do łazienki.
A Freddie wciąż smacznie sobie spał.
***
            Następnego dnia chłopaki z zespołu siedzieli w prymitywnym, autobusowym salonie i strasznie się nudzili. Nagle Brian wstał, podniósł rękę do góry i krzyknął "Eureka!"
- Hmm? - Mruknął Roger i uniósł brew.
- Robimy bazę. Teraz, tutaj. - powiedział z niezwykłą powagą May.
Przez krótką chwilę wszyscy siedzieli cicho i patrzyli się na niego z niedowierzaniem. Po chwili krzyknęli chórem, zachwycając się pomysłem gitarzysty.
- Potrzebne będą nam poduszki!
- Ja przyniosę krzesła!
- Niech ktoś zabierze książki z biblioteczki!
Zespół Queen żwawo zabrał się do pracy. Po chwili zobaczyć można było prawdziwą fortecę, złożoną z łóżek piętrowych, koców, lampy i taboretów. Oczywiście musieli także zajebać jedzenie oraz napoje alkoholowe z lodówki. Na koniec wycięli scyzorykiem w kocu wielkie koło, przez które można było obserwować co dzieje się na zewnątrz. By wyglądać przez tą dziurę trzeba było stać na piętrze łóżka. Oczywiście każdy chciał robić to jako pierwszy.
- No dobra, to idę na wartę. - uśmiechnął się przebiegle Brian i wspiął się na górę.
- O nie, nie ma tak, ja chcę. - zawołał Freddie i wszedł za nim.
- Niby dlaczego?!
- Jestem starszy!
- A ja wyższy!
- Co to ma do rzeczy?!
- Tyle co twój wiek!
- Ej, spokojnie koledzy, ja przejmę wartę. - powiedział Roger i po chwili znalazł się na łóżku.
Nikt nie zauważył, że zaczęło się ono niebezpiecznie uginać. Wszyscy umilkli na dźwięk trzaskanych desek. Po chwili łóżko zapadło się z hukiem, a obolali muzycy odkopywali się wzajemnie spod warstw pościeli i kawałków drewna. Po chwili odezwał się Freddie:
- To twoja wina!
- Twoja! - odszczeknął się May. - Gdybyś nie był takim imbecylem to byśmy nadal mieli swoją bazę!
- Bujaj się!
- Ty się bujaj, kutafonie!
- Idiota!
- Pedał.
- O nie, kurwa... - wycedził Mercury i rzucił się na gitarzystę z pięściami. Oboje rzucali się po całym pokoju, okładając się przy tym wzajemnie. W końcu podszedł do nich Deacon, otrzepał ubranie, wymierzył każdemu po solidnym policzku i wyszedł, rzucając po drodze:
- Z kim ja się zadaję?

poniedziałek, 17 marca 2014

Prolog


Słowo wstępne.
Jestem Fredi, znany niektórym jako Fredi Merkóry z dziwnego portalu społecznościowego ask.fm. Tu piszę normalnie, bo wiem, jaką trudność sprawia czytanie tekstu z błędami przez dłuższy czas. To tylko prolog, więc jest dosyć krótki. Życzę miłego czytania.

 ***

- Najpierw B-dur, a potem przechodzisz do A-moll i grasz tak do końca, rozumiesz?
- Mamaaa! I don't want to dieee!
- Ratty, wejdź na scenę i zobacz czy gitara Deacona działa!
- Brian! Ty dupku, dlaczego namalowałeś mi kutasa na kurtce?!
- Hehehe.
Dzień jak co dzień. Na koncercie hałas, przed koncertem hałas, po właściwie też. Życie w takim bałaganie nie należy do najprostszych, ale ci, którzy przetrwają tą dzicz mogą bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że pod względem wytrzymałości są ponad innych, przeciętnych ludzi. Tutaj ciągle ktoś krzyczy, biega, piszczy, gra na czymś, skrzeczy, bawi się efektami, śpiewa i tym podobne. Tego dnia łomot był niezwykle bardzo nie do zniesienia. W pewnym momencie do hali wszedł pan Mercury.
- Zamknijcie się wreszcie. - powiedział ze znudzeniem. - Słychać was aż w garderobie, nie mogę się skupić.
Ach, tak, Freddie Mercury. Wybitny muzyk. Chyba wszyscy go znają. Nie sądzę, by znalazła się na świecie taka osoba, która nie nuciłaby sobie jego "Bohemian Rhapsody" bądź "Somebody to love". Roztaczał wokół siebie... Taki czar, którym magicznym sposobem przywłaszczał sobie dusze innych. Tak, przywłaszczał sobie. Nie dało się go nie lubić. Przypominał monarchę, swoim lekkim znudzeniem, akcentem, sposobem gestykulowania i zwracania się do innych. Nie wywyższał się jednak, stawiał wszystkich na równi. Tak samo traktował swoich pracowników, jak i kolegów, był miły i uprzejmy. Człowiek ideał, prawda? Jednak jak każdemu zdarzały mu się gorsze dni, gdy potrafił wybuchnąć takim gniewem, że aż nie mieści się to w głowie. No cóż, nie ma ideałów, prawda?
Po chwili wyszedł i wrócił do układania włosów. Wygląd to coś, o co szczególnie dbał. Potrafił godzinami siedzieć przed lustrem i poprawiać swoją, i tak już nieprzeciętną urodę. Najgorzej było przed koncertami. Wtedy siedział w garderobie prawie pół dnia. Perfekcjonista od urodzenia to najlepsze określenie dla charakteru tego pana.
Nagle do pokoju wszedł Brian, grając na wyimaginowanej gitarze. Zaczął wykonywać dziwne ruchy i krzyczeć:
- Ijąąąijąjąąiiiijąą!
- Nawet gdy udajesz, nie umiesz grać, przykro mi. - zaśmiał się Freddie i wyszczerzył zęby.
- Nawet gdy udajesz, nie umiesz grać. - przedrzeźniał go wysokim głosem May. - Przykro mi. Ja przynajmniej nie siedzę od rana do nocy i nie przeglądam się w lusterku, próżniaku!
- Debil.
- Idiota.
- Amator.
- Ciota.
- Ale masz wpierdol! - krzyknął Mercury i rzucił szczotką do włosów w gitarzystę, lecz ten uniknął pocisku i ze śmiechem wybiegł z sali.
"No, wreszcie mam chwilę spokoju." - pomyślał artysta i rozłożył się w fotelu. Wyciągnął papierosa z paczki, odpalił i zaciągnął się. Trzymając go między palcami wydmuchał strumień jasnego dymu. Uwielbiał to zajęcie, było jednym z nielicznych, które całkowicie go odprężały. Nawet nie zauważył, że powieki z każdą chwilą stawały się coraz cięższe, a on sam zapadał w błogi sen.
- Freddie, co ty tam robisz?! Spóźniasz się już pięć minut! Ludzie czekają!
Otrząsnął się. Przeklął w duchu, rzucił niedopałek w kąt i wybiegł z garderoby. Po chwili był już na scenie i śpiewał:
- I have sinned dear Father, Father I have sinned, try and help me, Father... Won't you let me in? Liar!
Na scenie dawał z siebie wszystko. Zawsze. Nawet jak bolało go gardło, noga, był chory. To nie było dla niego ważne, ważne było to, by ludzie wychodzili z jego koncertów zszokowani tym, co zobaczyli. Zszokowani w dobrym sensie, oczywiście.
Po występie zmęczeni, lecz szczęśliwi muzycy usiedli na kanapie razem z całą ekipą i pili szampana. Poza panem Mercury'm oczywiście, który sączył trunek z wysokiego kielicha. Bo sączenie jest bardziej w jego stylu. Po pewnym czasie wszyscy oprócz pana Mercury'ego byli lekko podpici. Pan Mercury wyszedł do swojej sypialni, by porozmawiać przez telefon z Mary, swoją najlepszą przyjaciółką, i opisać jej koncert.
- Uwagaa, będę rapował. - powiedział Roger i czknął głośno. - Ale to będzie inny rap... Taki zajebisty! Słuuuchajcie mniee.
Wszyscy ze skupieniem wpatrywali się w Taylora, który po chwili wstał, chwiał się przez jakieś dwie minuty i zaczął.
- Jestem perkusista, to jest sprawa oczywista, Roger super i w ogóle, w bęben pobić sobie lubię, dziewczyny lecą na me włosy i palce jak kabanosy, dziękuję. - zarapował, po czym upadł na ziemię i zasnął przytulony do dywanu.
- She loves you yeah, yeah, yeah. - śpiewał głośno Brian z jednym z operatorów dźwięku.
- John... John, muszę Ci coś wyznać. - powiedział Ratty zapijaczonym głosem i objął Deacona ramieniem. - Posypałem całą twoją bieliznę proszkiem wy... Wyło... Wywołującym swędzenie... Wybacz mi przyjacielu... - W tym momencie mężczyzna się popłakał i wtulił twarz w oparcie kanapy.
Chyba nie zauważył, że jego kolega cały czas spał.
No cóż, tak wygląda życie w trasie. Następnego dnia skacowani będą musieli wyruszyć na kolejny koncert. Ale czego nie robi się dla fanów?